Kurczę, nie mam czasu. Niby jestem tylko małym dzieckiem, ale mam naprawdę tyle do roboty, że nie mam kiedy pisać na tym blogu. W sumie miałbym więcej chęci, gdybym wiedział, że ktoś tu zagląda ;) No ale nie będę się domagał dowodów uwielbienia. I bez tego wiem, że jestem piękny i wspaniały. A skąd to wiem?
Otóż gdziekolwiek bym nie poszedł, tam się mną zachwycają. Mama często zabiera mnie ze sobą do sklepu (raczej nie ma wyjścia, ale to nieistotne) i tam są różne takie panie, które mnie uwielbiają. Biorą na ręce, mówią do mnie, przytulają. Całkiem miłe są takie dowody sympatii, więc poddaję się im bez słów, tylko z błogim uśmiechem na twarzy. Niech mama patrzy i się uczy, bo zdarza jej się nie skupiać na mnie uwagi. Czasem mnie to denerwuje i próbuję dać jej znać, że JA TU JESTEM! Nie zawsze jej się to podoba, czasem widzę coś na kształt żądzy mordu w jej oczach, ale wiem, że i tak mnie kocha i się podda. A może to taki sposób na wyrażenie miłości do mnie, ta żądza mordu…
W każdym razie żyję sobie całkiem spokojnie, aż do czasu wizyty u pani doktor. Pani doktor jest miła, delikatna, ale zawsze coś mi tam wynajdzie i mówi, że trzeba iść do innych lekarzy. Nie powiem, żebym lubił te wszystkie wizyty, więc staram się jak mogę, ale to nie pomaga. Tak więc tułam się z mamą po tych wszystkich lekarzach. Mama teraz cieszy się przynajmniej, że jestem na tyle duży, że może jechać autobusem, bo wcześniej na taryfy wydawała fortunę. Problem jest tylko z pogodą. Jak jest za zimno, to mama znowu narzeka, że trzeba wziąć taryfę, bo jeszcze się przeziębię. A czy ja jej każę? Jak się przeziębię to się przeziębię, nikt od tego jeszcze nie umarł. No ale mama nie chce. Może to i lepiej, nie byłem przeziębiony to nie wiem jak to jest. Mama mówi, że nieciekawie i muszę jej zaufać w tej kwestii.
Już dużo umiem. Ostatnio nawet zacząłem się śmiać na głos, ale jakoś taki dziwny mam ten śmiech, że nie obdarzam nim mamy zbyt często. Może jak się przyzwyczaję to będzie lepiej. Poza tym zacząłem się z mamą porozumiewać. Ja coś mówię, a ona odpowiada, ale jakoś tak beznadziejnie, bo powtarza po mnie jak papuga. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak bardzo się wtedy cieszy i powtarza po mnie, jakby nie mogła czegoś swojego powiedzieć. No ale niech jej będzie, może sobie papugować.
Poza tym zaczynam siadać. A konkretnie to ja chcę siadać, a mama nie chce. Nie mogę za nią nadążyć. Jak ona czegoś chciała, a ja nie, to było źle. Jak teraz ja chcę, a ona nie, to też źle. Czy wszyscy rodzice tak mają? Podobno za mały jestem, za wcześnie. To chyba ja decyduję, kiedy mam zacząć siadać, ale mama jednak uważa inaczej.
Ponadto mama ostatnio bardzo się podnieciła, bo powiedziałem „meme”. No i ona myśli, że to była taka prawie „mama”. Oczywiście „prawie” robi wielką różnicę, ale tak w ogóle to ona żartuje. Wie przecież, że nie mogę jeszcze powiedzieć „mama”, ale widocznie „meme” na razie jej wystarcza. W sumie to może ja nawet miałem na myśli „mama”, a tak mi nie wyszło… Jakby nie było to wiem, że mama opowiadając tą historyjkę tylko żartuję, że „umie już mówić”. Jak na razie nie umiem i nie chce mi się uczyć. I tak płaczem wygrywam wszystko co chcę. Może trochę dłużej to trwa, ale zawsze działa.
Wczoraj mama dała mi do buzi jakieś plastikowe coś z jakąś papką i kazała jeść. Że niby trochę za wcześnie, ale ona spróbuje mnie nakarmić zupką z łyżeczki. Taaaaa, niezła zupka, maziaja jakaś. Trochę protestowałem, ale ciutkę zjadłem. Nie było źle, ale mleko jakoś tak wygodniej się je. Dzisiaj znowu papka. No dobra, zjadłem trochę, żeby jej przyjemność zrobić. Nawet nie było źle, jak mi podawała całą pełną łyżeczkę to nawet było wygodnie połykać. A mama cieszyła się jak dziecko, bo zjadłem siedem łyżeczek. Też mi wielkie osiągnięcie. Jeszcze trochę i cały słoiczek wsunę, tylko dajcie mi szansę.