czwartek, 14 stycznia 2010

Długi dzień.


Rany, jaki ja wczoraj miałem pracowity dzień. Ta moja mama jest niepoważna, żeby aż tak nadwyrężać zwykłego niemowlaka. Ale po kolei. Przede wszystkim już od kilku dni mama mówiła, że będziemy mieć trudną środę, bo musimy iść aż do trzech lekarzy! Na szczepienie (to już wiecie), do laryngologa i do okulisty. Oczywiście nikt mi nie powiedział łaskawie, czego mogę się spodziewać to chyba naturalne, że trochę się jednak bałem. No ale co tam, jak trzeba to trzeba.

No to rano obudziłem mamę o piątej, bo tak się bała spóźnić bidulka, że pomyślałem, że czas jej w końcu pomóc. Tylko że ona jest naprawdę jakaś dziwna, bo wcale jej się ta moja pomoc nie podobała. Coś tam kwękała, że za wcześnie, że jeszcze chce spać… No dobra, na zegarku to ja może się jeszcze aż tak dobrze nie znam, ale chciałem dobrze. No ale w końcu wstała, bo nie miała wyjścia. Byłem o krok od wydarcia się na nią z całej siły.

Potem poszliśmy na szczepienie. Nadal nikt nie wyjaśnił mi, co to dla mnie oznacza, niestety. Czy naprawdę wszyscy muszą być dla mnie tak nieczuli tylko dlatego, że jestem mały? No ale dość narzekań. Wystarczy powiedzieć, że szczepień nie było, bo pani doktor powiedziała, że coś mi tam w nosku charczy i najpierw mam iść do laryngologa. Ano charczy mi, ale nie skarżyłem się na to, nie przeszkadza mi, po prostu tak bywa, ale kto by mnie tam słuchał. Mama była jakaś taka zdenerwowana, że nie miałem tych szczepień, bo chyba wychodzi na to, że za tydzień znowu musimy iść do tego lekarza. Za to była zadowolona, bo ważę już prawie pięć kilo. Znaczy ja w sumie nie wiem, skąd ta podnieta, jem to przybywam na wadze, ale rodzice są dziwni i już dawno przestałem starać się zrozumieć ich motywy. W każdym razie mama chwaliła się tymi pięcioma kilogramami co najmniej jakby to była jej zasługa.

Potem jechaliśmy do tego całego laryngologa. Pani doktor badała mi uszy, nos i gardło. Uszy i nos jakoś jeszcze zniosłem, ale jak mi włożyła takie drewniane coś do buzi to już musiałem się wydrzeć. No kto to słyszał! Nieprzyjemne to, niefajne, trochę nawet boli, to człowiek może stracić cierpliwość. Minęło szybko, a mama wzięła mnie na ręce to pomyślałe, że nie ma co przedłużać awantury. Nie będę robić mamie wstydu przy lekarzach, niech myślą, że jestem dzielny. No i mama znowu się cieszyła, że ja taki grzeczny. Oczywiście okazało się, że mój nos, uszy i gardło są w świetnym stanie, a charczenie samo przejdzie. Co do przejścia to nie wiem, może kiedyś, ale że w porządku to wiedziałem, bo przecież mówię, że mi to nie przeszkadza. Po tych wrażeniach pojechaliśmy do domu i wstyd się przyznać, ale odleciałem. Było cieplutko, mama mnie przewinęła i nakarmiła to niby co miałem robić, skoro byłem zmęczony.

Oczywiście szczęście nie trwało długo. Znowu musiałem mamie przypomnieć, że msimy jechać do kolejnego lekarza. Mama mówiła, że mamy jeszcze czas i chce dokończyć oglądanie serialu, ale ja wiem lepiej. Znowu nie była zadowolona. Jak to jest, że moja waga wprowadza ją w stan ekstazy, a jak jej poamagam, to zero wdzięczności? No nic, okulista czekał. Najpierw pani doktor wkropiła mi coś do oczu. Nie było to przyjemne, ale wzięli mnie z zaskoczenia, to nie miałem nawet szansy zaoponować. Potem coś się zaczęło dziać z moimi oczami, przestałem widzieć! I dopiero wtedy mama łaskawie powiedziała mi, że tak ma być, że ona też tak miała i że to minie. Rychło w czas! No dobra, pokiwałem się trochę, bo wtedy wszystko tak fajnie wirowało, a kiedy już myślałem, że to koniec, znowu weszliśmy do pani doktor. I tam się zaczęło. No bo ona mi świeciła w oczy… Spróbujcie sobie tak poświecić to zobaczycie, jak to jest. Mama dała mi smoczka i tym mnie przekupiła. To znaczy zazwyczaj nie lubię smoczka, ale jak się tak fest zdenerwuję to mi to nawet pomaga. Zastanawiam się jednak nad powiadomieniem rzecznika praw dziecka, bo jak tak można niemowlaka stresować i męczyć… Pani doktor oczywiście powiedziała, że wszystko w porządku. A jak ma być? Tyle to ja sam mogłem mamie powiedzieć, jakby mi powiedziała, po co idzie do tego lekarza.

Po tych wszystkich wrażeniach pojechaliśmy do domu i po kąpieli i jedzeniu trochę sobie pogadałem (znowu nikt mnie nie rozumiał) i poszedłem spać. Cała nocka przespana z przerwą na jedzenie. Mama znowu dumna :).

wtorek, 12 stycznia 2010

Intro.


Jestem pan Adam. Dla przyjaciół Adam, a właściwie z bliżej nieokreślonych powodów wszyscy mówią do mnie Adaś. Mieszkam z kimś, kto nazywa się mama i tata, a przynajmniej tak mi powiedziano. Chciałem zacząć pisać tego bloga już jakiś czas temu, ale mama jakaś taka mało współpracująca była. Niestety, potrzebuję jej, bo sam nie mogę się zorientować w tych wszystkich znaczkach na tym dziwnym urządzeniu. Ale nie martwcie się, kiedyś do tego dojdę, a wtedy drżyjcie narody. Coś o mnie na początek…

Jestem całkiem przystojny, nie chwaląc się zupełnie. Wiem to, bo wszyscy mi to mówią. Ostatnio nawet sam widziałem i fakt, całkiem się sobie spodobałem. Mam szare oczy, jakiś taki mały nos, całkiem zgrabne uszy i trochę włosów na czaszce. Jestem niezbyt wysoki, ale nadrabiam urokiem osobistym.

Dużo mi w sumie umyka, bo dużo śpię, ale jak już nie śpię to postanawiam dać mamie znać, że tu jestem. Mama na przykład nie zawsze mnie rozumie. Nie wiem dlaczego, bo przecież całkiem wyraźnie mówię, o co mi chodzi. Na przykład krzyczę, że jestem głodny, a ona mnie na ręce i coś tam mruczy. No dobra, lubię mruczanki i piosenki, ale nie wtedy, kiedy brzuch mam puściutki. Albo na przykład dzisiaj chciałem sobie pogadać, a mama mi smoczek do buzi i mam być cicho. Co to znaczy cicho? Wydarłem się na nią, no i musiała mnie posłuchać i wziąć na ręce. No i kolejna sprawa – o co chodzi z tymi rękami? Często mama grozi mi, że nie weźmie mnie na ręce, bo niby się przyzwyczaję i nie dam jej potem spokoju. No i co z tego? Od tego niby jestem niemowlakiem, żeby mnie nosić. Jak jej wrzasnąłem, to szybciutko zmieniła zdanie i wylądowałem w jej ramionach.

No tak, nie wiem czy już wspomniałem, że jestem niemowlakiem… To znacznie utrudnia pisanie bloga, ale nic nie jest niemożliwe. Dyktuję mamie tekst (jakoś wtedy całkiem nieźle mnie rozumie - dziwne), a ona coś tam klepie i wychodzi z tego post. Dzisiaj będzie o kilku osobach w moim nowym, świeżym życiu.

Najpierw mama, bo ona jakoś tak wpada mi w oko najczęściej. Problem w tym, że ona czasem trochę problematyczna jest. Nie zawsze chce mnie wząć na ręce, nie zawsze daje tyle jeść, ile trzeba, codziennie wkłada mnie do czegoś, co nazywa się woda, a nie jest to zbyt przyjemne, chociaż w sumie zacząłem się przyzwyczajać. Ponadto dużo do mnie mówi, nawet jak jej nie słucham. Mówienie mi się podoba, nawet czasem lubię, jak mi pośpiewa, chociaż trochę fałszuje, ale zdarza jej się, że się na mnie denerwuje, a to już mi się nie podoba.

Najczęściej się wścieka, kiedy nie może mnie zrozumieć. Wtedy ja krzyczę, a ona coś do mnie mówi. Naiwna, myśli, że mnie przekrzyczy, ale nie ma takiej opcji. Na szczęście w końcu orientuje się, o co mi chodzi i daje mi to, o co grzecznie proszę. Wtedy się uspokajam, ale żeby jej się w głowie nie poprzewracało to czasem powtarzam ten koncert.

Dzisiaj na przykład mam zdecydowanie gorszy dzień. Chciałem, żeby mama mnie trochę ponosiła, a ona jak na złość nie chciała. I tak nam się priorytety mijały. Trochę pokrzyczałem, to mnie ponosiła, potem wzięła na spacer, ale potem się uparła, że nie i koniec. No to narobiłem rabanu. Wymasowała mi w końcu brzuch, i dobrze, bo trochę bolał i w końcu odpadłem. Trochę głupio, bo dałem jej wygrać, ale czasem trzeba przegrać bitwę, żeby wygrać wojnę. Sama tak powiedziała, kiedy uczyła mnie jeść z piersi. Wtedy ja się poddałem, ale teraz się nie dam. Jak tylko się obudzę…

Jest jeszcze tata. W sumie tata tylko siedzi i ładnie wygląda. Nie powiem, pomaga mamie, ale przecież ani mnie nie nakarmi, ani nie przewinie tak fajnie jak mama. Wolę, kiedy ona to robi. Za to z tatą wolę gadać, bo on wie, o co chodzi, a mama nie zawsze. No ale w końcu tata to facet, jak ja.

Poznałem też babcię, ale niewiele mogę o niej powiedzieć, bo była tutaj krótko i tylko się mną zachwycała, co oczywiście zrozumiałe, ale nie poznałem jej za bardzo.

Poza tym widziałem kogoś, kto nazywa się lekarz. I to w sumie kilku ich było. Wszyscy mnie przewracają, pukają, słuchają, każą mi coś robić. Nie za fajni są, ale mama mówi, że trzeba do nich chodzić. Na przykład jutro idziemy na coś, co nazywa się szczepienie. Ciekawe co to takiego. Ktoś może mi wytłumaczyć…?