wtorek, 23 listopada 2010

I po roczku.


No i minął mi rok życia.
Tak jak podejrzewałam, mama jednak dała mi spróbować tortu. Nie miała wyjścia, sama powiedziała, że to MÓJ tort. No to sobie trochę zjadłem. W żłobku też były ciasteczka na moje urodziny, więc najadłem się słodyczy jak ostatnia kanalia. 
Tak poza tym to nic się nie zmieniło. Nie chodzę, bo nie mam na to ochoty. Szybciej mi przemieszczać się na czworaka, co zresztą robię. Od czasu do czasu stanę na nogach i przejdę się kilka kroków, ale dla mnie to stanowczo za wolno. Jak sobie raczkuję to lecę jak szalony, a jak idę do jakoś tak koślawo i powoli. Dlatego zdarza mi się zrobić kilka kroków, bo to i mama szczęśłiwa, i świat inaczej wygląda, ale chwilę potem spadam na cztery łapy i dalej wędruję po swojemu. Mówić też jeszcze nic nie mówię, bo mi się nie chce. W sumie to straszny ze mnie leń. Mam to chyba po mamie, bo ona też często mówi, że może bym pospał trochę dłużej, bo ona lubi się pobyczyć.
Tak poza tym to wychodowałem sobie kilka nowych zębów. Wszystkie dobrze mi służą, ale faktem jest, że przydałoby się ich jeszcze więcej. Mógłbym wtedy gryźć mięso jak należy, bo jak na razie to mogę tylko pociumkać i połknąć. Na szczęście rodzice o tym wiedzą i dają mi małe kawałki.
Ostatnio jak mama zostawia mnie w żłobku to strasznie chce mi się płakać. W sumie to nie wiem czemu, bo już się przyzwyczaiłem do żłobka, ale łzy jakoś tak same cisną się do oczu. Mama mówi, że to tak tylko póki ją widzę i w sumie ma rację, bo jak już zajmę się zabawkami to od razu jest lepiej. Mimo wszystko teraz trochę bardziej tęsknię za mamą niż kiedyś. Wolałbym, żeby ze mną była cały czas. Mama mówi, że ona też by tak wolała i cały czas wyklina na to jakieś państwo, co jej nie pozwala. No cóż, przyjmuję to na klatę, bo nie mam wyjścia, a z tym państwem to już się policzę, jak dorosnę, bo coś mi się wydaje, że teraz to nie za wiele jestem w stanie mu zrobić.

czwartek, 28 października 2010

Prawie roczek.


Stare zdjęcie, ale podobam się sobie na nim. Mamie też się podobam, bo ma tą fotkę na tapecie w komputerze. Mama też jest na tym zdjęciu, ale stanowczo odmówiła pokazywania się na moim blogu. Na swoim też zresztą się nie pokazuje, ale to już jej problem.
Chodzę do żłobka, to już wiecie. Podoba mi się, chyba że mama zostawia mnie na nieco dłużej, wtedy się trochę denerwuję. No ale mama zawsze w końcu mnie odbiera, więc nie ma strachu. W żłobku panie się ze mną bawią, karmią mnie i są tam inne dzieci, z którymi można się trochę podroczyć albo pobawić. Problem polega na tym, że dzieci są najczęściej zakatarzone. Oczywiście ja od razu wszystko łapię i też kicham, co nie jest miłe. Zaraz po mnie kicha mama, a to ją wkurza już po całości. Po raz kolejny siedzimy w domu, bo pani doktor kazała. Mama odgraża się, że następnym razem będę z glutem chodził do żłobka, bo ona nie może się tak cały czas zwalniać. A czy to moja wina???
Mama to w ogóle strasznie uparta jest. Ostatnio uparła się, że powinienem już chodzić, bo inne dzieci, które ona zna już chodzą. A co mnie interesują  inne dzieci? Mnie się nie chce, nie czuję się pewnie na tych dwóch klocach, które inni nazywają nogami. Owszem, wstaję, nawet dosyć chętnie i lubię popychać różne rzeczy, wtedy jakby chodzę przy okazji, ale wstać na własne nogi bez żadnej podpórki to już nie za bardzo. Pójdę wtedy, kiedy mi się zachce. Jeszcze nie.
Poza tym i mama, i tata cały czas marudzą, żebym coś powiedział Cały czas słyszę : „Powiedz mama./Powiedz tata.” A co ja jestem? Katarynka, żeby cały czas powtarzać tą samą melodię? Rodzice są uparci, ale ja bardziej. Nie będę gadał, bo ktoś mi każe. Jak sobie będę chciał to powiem inne słowo niż banalne „mama” czy „tata”. A co, w końcu się wyedukowałem, już prawie rok jestm tutaj.
No i dochodzimy do sedna sprawy. Za kilkanaście dni stuknie mi roczek. Rodzice są strasznie podekscytowani. No dobra, nie będę udawał, ja też. Nie wiem, czy to coś zmieni jak już skończę rok, ale liczę na jakieś fajerwerki albo przynajmniej wielkiego torta. Mama wprawdzie nie pozwala mi jeść słodyczy, ale chyba na ten jeden raz się wstrzyma z tymi swoimi zapędami i pozwoli sprobować. Bo że kupują to już wiem. Może nawet zlituję się nad nimi i zacznę chodzić albo coś powiem, żeby nie myśleli sobie, że ze mnie taka niemota. Zobaczy się, przemyślę problem.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Żłobek i inne nowości.


Najpierw wyjaśnienie fotki, bo jakaś taka dziwna jest. Mama się uparła, bo ładnie się na niej śmieję, więc muszę się z tym pogodzić, ale ta fotka to żenada. Ubrany tu jestem w pajaca, którego nie lubię, bo jest na mnie za duży. Mama powiedziała, że tylko to było czyste. A czy to ja robię pranie???!!! Tak więc stoję sobie i niby się śmieję, ale w środku przeżywam katusze, bo mi się pajac majta pod nogami. A to wszystko przez mamę, która mnie rozśmieszała. Ok., do rzeczy…
Jak zwykle dawno mnie tu nie było, ale teraz trochę się to zmieni. Mama mówi, że teraz, jak pójdę już na stałe do żłobka to będzie miała więcej czasu, żeby uktu… aku… uaktualniać swoje i moje wpisy. Tak do końca to nie wiem, co to znaczy, ale chyba chodzi o to, że mama będzie więcej pisać. Pewnie napisze Wam wszystko, co jej do tej pory powiedziałem, bo trochę się tego nazbierało.
Zęby okazują się przydatne, mam już cztery, a idą kolejne dwa. Znowu miałem przez to gorączkę, ale to już mały pikuś. Była, minęła, mama znowu się trochę wystraszyła, ale to już zamierzchła historia. Tymczasem okazuje się, że zęby służą do gryzienia, jedzenia znaczy. Mama mówi, że to gryzienie nieźle mi idzie, choć jak do tej pory to dała mi tylko mięciutkiego banana i kawałeczek gruszki. Odbijam sobie to na zabawkach i na wózku. Gryzę ile wlezie. To dość zabawne uczucie, pomaga mi w wychodzeniu kolejnych zębów.
Najważniejsza wiadomość ostatnich dni – zacząłem raczkować! Wychodzi mi to niezbyt zgrabnie, ale jak chcę gdzieś dojść to przemieszczam się dość szybko. Często na przykład chcę dojść do łóżka albo stolika, żeby się go przytrzymać i wstać. Mama mówi, że w tych momentach osiągam prędkość światła. Teraz ani na chwilę nie może mnie spuścić z oka, chyba że wkłada mnie do łóżeczka. Tam też sobie chodzę, ale tam podobno jestem bezpieczny, bo mama obniżyła poziom łóżeczka na najniższy i teraz na pewno nie wypadnę. No fakt, nie mogę się stamtąd wydostać, ale nie martwcie się, kiedyś znajdę sposób.
Poza tym zacząłem chodzić do żłobka. Na razie tylko na chwilę, kilka godzin zaledwie, ale już za kilka dni będę tam chodzić codziennie. Mama wyzywa na jakieś pseudo – prorodzinne państwo i że musi już iść do pracy, bo nie stać ją na zostanie ze mną, ale że nie wiem o co chodzi, to w ogóle o tym nie myślę. Może kiedyś zrozumiem. W żłobku najpierw się trochę przestraszyłem, bo tam straszny hałas jest i dużo tam dzieci, ale w końcu się przyzwyczaiłem i nawet pozwoliłem się posadzić na dywanie takiej miłej pani. Potem bawiłem się z taką dziewczyną. Właściwie to moja pierwsza koleżnaka, do tej pory miałem tylko kolegów. W sumie to nie wiem czym się taka koleżanka od kolegi różni, ale czymś musi, może później to odkryję.
No i zdażyło się coś fajnego – ktoś do mnie napisał! Nazywa się ta pani Kawałek siebie i chcę jej powiedzieć, że ja też się w Pani zakochałem, bo Pani pierwsza się tu do mnie odezwała. Obiecuję, że już się nie zaniedbam i będę nadawał regularnie :).

wtorek, 18 maja 2010

Zęby i zabawki.

Po kolei. Po pierwsze ostatnio przez dłuższy czas bolała mnie buzia. Marudziłem strasznie, płakałem, próbowałem rękami wyjąć to coś dziwnego, co mnie tak bolało. Mama przeżywała strasznie. Najbardziej wtedy, kiedy dostałem temperatury. No i mama miała rację, taka gorączka to nic fajnego. Czułem się słaby, smutny i zły. W końcu trochę boleć przestało i wtedy mama się ucieszyła, bo mi ząb wyszedł. Co ja niby mam robić z tym zębem to nie wiem, ale rodzice się cieszą, więc cieszę się i ja. Teraz podobno wychodzi mi drugi, mama już się podnieca, bo go widzi, a mnie znowu swędzi. Już nie jest tak źle jak poprzednio, bo wiem, czego się spodziewać. Niemniej jednak boli, swędzi i w ogóle nie jest za dobrze. Ktoś wie, jak długo to potrwa?
Po drugie zaprzyjaźniłem się dość konkretnie z zabawkami. Mama kładzie mnie na kocu i daje jakiś taki pałąk z różnymi ciekawymi rzeczami. Mogę je dotykać, potrząsać nimi, walić w nie, a one wtedy wydają takie fajne dźwięki. No i przy okazji nauczyłem się przekręcać. Przekręcanie nie jest takie fajne, bo na razie umiem tylko z pleców na brzuch, a z powrotem to już nie, zaś leżenie na brzuchu nie jest moją ulubioną pozycją. Wprawdzie staram się przesuwać, co muszę z kolei robić na brzuchu, ale że nie wychodzi mi to zbyt zgrabnie (ręce nie chcą ze mną współpracować i się przesuwać) to strasznie szybko mnie to denerwuje. Ostatnio mama postawiła moje nogi na podłodze i kazała iść. Niby jak mam to robić??? Trzymała mnie i pokazywała: „Teraz jedna noga do przodu, teraz druga.” No to jak już wytłumaczyła to pojąłem i faktycznie nagle zacząłem się przemieszczać. Trochę się pośmiałem, bo miło tak było iść. Widok się szybko zmieniał, tata na mnie czekał i coś do mnie mówił. Było przyjemnie, jednak na dłuższą metę to jednak męczące. Na razie wolę leżeć albo przemieszczać się na rękach czy w wózku.
Mama zaczęła mnie kąpać w wannie. Na razie niezbyt mi się podoba, bo widzę wokoło tylko białe ściany. Nie mogę sam siedzieć, więc dla mnie to żadna radocha, bo ta wanna to strasznie duża jest. No ale mama mówi, że w wanience za bardzo się kręcę i rozlewam całą wodę. Tak właśnie zawędrowałem do wanny. Może jeszcze się do niej przekonam, na razie nie wyrażam zachwytów.
Ostatnio mam szlaban na spacery. A co ja takiego zrobiłem? Mama powtarza, że pogoda niedobra, że deszcz pada, wiatr wieje, nieładnie jest. Podejrzewam, że nie chce jej się wychodzić, bo ja nie jestem z cukru i bym się nie roztopił. No ale na razie muszę mamie ulegac, bo jest starsza i mądrzejsza… powiedzmy. Na razie wklejam zdjęcie z wizyty u cioci Justyny, u której byliśmy ostatnio. Też padało, a mamie jakoś to nie przeszkadzało. Dziwne.

niedziela, 14 marca 2010

Długo mnie tu nie było.


Kurczę, nie mam czasu. Niby jestem tylko małym dzieckiem, ale mam naprawdę tyle do roboty, że nie mam kiedy pisać na tym blogu. W sumie miałbym więcej chęci, gdybym wiedział, że ktoś tu zagląda ;) No ale nie będę się domagał dowodów uwielbienia. I bez tego wiem, że jestem piękny i wspaniały. A skąd to wiem?
Otóż gdziekolwiek bym nie poszedł, tam się mną zachwycają. Mama często zabiera mnie ze sobą do sklepu (raczej nie ma wyjścia, ale to nieistotne) i tam są różne takie panie, które mnie uwielbiają. Biorą na ręce, mówią do mnie, przytulają. Całkiem miłe są takie dowody sympatii, więc poddaję się im bez słów, tylko z błogim uśmiechem na twarzy. Niech mama patrzy i się uczy, bo zdarza jej się nie skupiać na mnie uwagi. Czasem mnie to denerwuje i próbuję dać jej znać, że JA TU JESTEM! Nie zawsze jej się to podoba, czasem widzę coś na kształt żądzy mordu w jej oczach, ale wiem, że i tak mnie kocha i się podda. A może to taki sposób na wyrażenie miłości do mnie, ta żądza mordu…
W każdym razie żyję sobie całkiem spokojnie, aż do czasu wizyty u pani doktor. Pani doktor jest miła, delikatna, ale zawsze coś mi tam wynajdzie i mówi, że trzeba iść do innych lekarzy. Nie powiem, żebym lubił te wszystkie wizyty, więc staram się jak mogę, ale to nie pomaga. Tak więc tułam się z mamą po tych wszystkich lekarzach. Mama teraz cieszy się przynajmniej, że jestem na tyle duży, że może jechać autobusem, bo wcześniej na taryfy wydawała fortunę. Problem jest tylko z pogodą. Jak jest za zimno, to mama znowu narzeka, że trzeba wziąć taryfę, bo jeszcze się przeziębię. A czy ja jej każę? Jak się przeziębię to się przeziębię, nikt od tego jeszcze nie umarł. No ale mama nie chce. Może to i lepiej, nie byłem przeziębiony to nie wiem jak to jest. Mama mówi, że nieciekawie i muszę jej zaufać w tej kwestii.
Już dużo umiem. Ostatnio nawet zacząłem się śmiać na głos, ale jakoś taki dziwny mam ten śmiech, że nie obdarzam nim mamy zbyt często. Może jak się przyzwyczaję to będzie lepiej. Poza tym zacząłem się z mamą porozumiewać. Ja coś mówię, a ona odpowiada, ale jakoś tak beznadziejnie, bo powtarza po mnie jak papuga. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak bardzo się wtedy cieszy i powtarza po mnie, jakby nie mogła czegoś swojego powiedzieć. No ale niech jej będzie, może sobie papugować.
Poza tym zaczynam siadać. A konkretnie to ja chcę siadać, a mama nie chce. Nie mogę za nią nadążyć. Jak ona czegoś chciała, a ja nie, to było źle. Jak teraz ja chcę, a ona nie, to też źle. Czy wszyscy rodzice tak mają? Podobno za mały jestem, za wcześnie. To chyba ja decyduję, kiedy mam zacząć siadać, ale mama jednak uważa inaczej.
Ponadto mama ostatnio bardzo się podnieciła, bo powiedziałem „meme”. No i ona myśli, że to była taka prawie „mama”. Oczywiście „prawie” robi wielką różnicę, ale tak w ogóle to ona żartuje. Wie przecież, że nie mogę jeszcze powiedzieć „mama”, ale widocznie „meme” na razie jej wystarcza. W sumie to może ja nawet miałem na myśli „mama”, a tak mi nie wyszło… Jakby nie było to wiem, że mama opowiadając tą historyjkę tylko żartuję, że „umie już mówić”. Jak na razie nie umiem i nie chce mi się uczyć. I tak płaczem wygrywam wszystko co chcę. Może trochę dłużej to trwa, ale zawsze działa.
Wczoraj mama dała mi do buzi jakieś plastikowe coś z jakąś papką i kazała jeść. Że niby trochę za wcześnie, ale ona spróbuje mnie nakarmić zupką z łyżeczki. Taaaaa, niezła zupka, maziaja jakaś. Trochę protestowałem, ale ciutkę zjadłem. Nie było źle, ale mleko jakoś tak wygodniej się je. Dzisiaj znowu papka. No dobra, zjadłem trochę, żeby jej przyjemność zrobić. Nawet nie było źle, jak mi podawała całą pełną łyżeczkę to nawet było wygodnie połykać. A mama cieszyła się jak dziecko, bo zjadłem siedem łyżeczek. Też mi wielkie osiągnięcie. Jeszcze trochę i cały słoiczek wsunę, tylko dajcie mi szansę.

niedziela, 7 lutego 2010

Szczepienia.


No i nadszedł w końcu dzień szczepień. Znaczy nadszedł ponad dwa tygodnie temu, ale dopiero teraz mam czas napisać. Nie było tak źle. Mama w końcu się nade mną zlitowała i opowiedziała mi, na czym polegają te szczepienia. Okazało się, że będą mnie kłuć. Kurczę, dla mnie to nie pierwszyzna. W szpitalu to co chwila mnie kłuli, przyzwyczajony jestem. Nie powiem, boli, trochę pokrzyczę, ale jak tylko wyjmuja igłę to już jest spoko. Mama powiedziała, że byłem dzielny i od razu dała butlę. Fajnie było. Pani doktor mówiła, że mogę mieć gorączkę, postraszyła mamę jeszcze czymś tam, ale się nie przejmowałem. Zwykłe szczepienie, a tu tyle ambarasu. Oczywiście nic mi nie było, spałem trochę dłużej, bo taki trochę słaby byłem, ale ogólnie rzecz biorąc to ani żadnej gorączki, ani nic w tym stylu.

W zeszły poniedziałek było u nas dużo ludzi. Mama mówiła, że to jej znajomi. Zachwycali się mną, coś tam mówili, a ja siedziałem u mamy na kolanach i pięknie wyglądałem. Trzeba się od czasu do czasu pokazać, a jak się tobą zachwycają to też całkiem fajna sprawa. We wtorek z kolei poszedłem z mamą do sąsiadki. Tam przedstawili mi MOJEGO kolegę. Pierwszego. Powiedzieli, że ma na imię Filip. Trochę duży był. Dziewięć miesięcy starszy ode mnie. On już chodzi prawie sam! Kurczę, taki to ma dobrze. Ja jestem skazany na mamę, ale w sumie nie ma co narzekać, na rękach jest super.

Ostatnio rodzice zachwycają się moimi nowymi zdolnościami. Nie powiem, trochę świata odkryłem od ostatniego wpisu. Na przykład zrozumiałem, że to coś, co majtało mi wkoło twarzy to moje ręce i palce, które mogę wkładać do buzi, jak jestem trochę głodny albo zdenerwowany. Działa prawie jak smoczek, ale rączki nie wypadają mi z buzi. Poza tym zacząłem się trochę uśmiechać, bo mamie bardzo na tym zależało. Też się cieszy. No i polubiłem kąpiele. Naprawdę polubiłem, tak miło jest w wodzie. Raz tylko mama przez przypadek mnie poślizgnęła i wpadłem twarzą do wanienki. No cóż, wypadki się zdarzają, narobiłem takiego rabanu, że mama teraz uważa, jak mnie trzyma stukrotnie bardziej. Oczywiście wcześniej też uważała, ale jakoś tak mniej.

Poza tym żyję sobie spokojnie, choć rodzice twierdzą, że nie zawsze spokojnie (mama kazała mi to napisać). Jem, śpię, sikam, robię kupki, czasem płaczę… i tak na okrągło :).

czwartek, 14 stycznia 2010

Długi dzień.


Rany, jaki ja wczoraj miałem pracowity dzień. Ta moja mama jest niepoważna, żeby aż tak nadwyrężać zwykłego niemowlaka. Ale po kolei. Przede wszystkim już od kilku dni mama mówiła, że będziemy mieć trudną środę, bo musimy iść aż do trzech lekarzy! Na szczepienie (to już wiecie), do laryngologa i do okulisty. Oczywiście nikt mi nie powiedział łaskawie, czego mogę się spodziewać to chyba naturalne, że trochę się jednak bałem. No ale co tam, jak trzeba to trzeba.

No to rano obudziłem mamę o piątej, bo tak się bała spóźnić bidulka, że pomyślałem, że czas jej w końcu pomóc. Tylko że ona jest naprawdę jakaś dziwna, bo wcale jej się ta moja pomoc nie podobała. Coś tam kwękała, że za wcześnie, że jeszcze chce spać… No dobra, na zegarku to ja może się jeszcze aż tak dobrze nie znam, ale chciałem dobrze. No ale w końcu wstała, bo nie miała wyjścia. Byłem o krok od wydarcia się na nią z całej siły.

Potem poszliśmy na szczepienie. Nadal nikt nie wyjaśnił mi, co to dla mnie oznacza, niestety. Czy naprawdę wszyscy muszą być dla mnie tak nieczuli tylko dlatego, że jestem mały? No ale dość narzekań. Wystarczy powiedzieć, że szczepień nie było, bo pani doktor powiedziała, że coś mi tam w nosku charczy i najpierw mam iść do laryngologa. Ano charczy mi, ale nie skarżyłem się na to, nie przeszkadza mi, po prostu tak bywa, ale kto by mnie tam słuchał. Mama była jakaś taka zdenerwowana, że nie miałem tych szczepień, bo chyba wychodzi na to, że za tydzień znowu musimy iść do tego lekarza. Za to była zadowolona, bo ważę już prawie pięć kilo. Znaczy ja w sumie nie wiem, skąd ta podnieta, jem to przybywam na wadze, ale rodzice są dziwni i już dawno przestałem starać się zrozumieć ich motywy. W każdym razie mama chwaliła się tymi pięcioma kilogramami co najmniej jakby to była jej zasługa.

Potem jechaliśmy do tego całego laryngologa. Pani doktor badała mi uszy, nos i gardło. Uszy i nos jakoś jeszcze zniosłem, ale jak mi włożyła takie drewniane coś do buzi to już musiałem się wydrzeć. No kto to słyszał! Nieprzyjemne to, niefajne, trochę nawet boli, to człowiek może stracić cierpliwość. Minęło szybko, a mama wzięła mnie na ręce to pomyślałe, że nie ma co przedłużać awantury. Nie będę robić mamie wstydu przy lekarzach, niech myślą, że jestem dzielny. No i mama znowu się cieszyła, że ja taki grzeczny. Oczywiście okazało się, że mój nos, uszy i gardło są w świetnym stanie, a charczenie samo przejdzie. Co do przejścia to nie wiem, może kiedyś, ale że w porządku to wiedziałem, bo przecież mówię, że mi to nie przeszkadza. Po tych wrażeniach pojechaliśmy do domu i wstyd się przyznać, ale odleciałem. Było cieplutko, mama mnie przewinęła i nakarmiła to niby co miałem robić, skoro byłem zmęczony.

Oczywiście szczęście nie trwało długo. Znowu musiałem mamie przypomnieć, że msimy jechać do kolejnego lekarza. Mama mówiła, że mamy jeszcze czas i chce dokończyć oglądanie serialu, ale ja wiem lepiej. Znowu nie była zadowolona. Jak to jest, że moja waga wprowadza ją w stan ekstazy, a jak jej poamagam, to zero wdzięczności? No nic, okulista czekał. Najpierw pani doktor wkropiła mi coś do oczu. Nie było to przyjemne, ale wzięli mnie z zaskoczenia, to nie miałem nawet szansy zaoponować. Potem coś się zaczęło dziać z moimi oczami, przestałem widzieć! I dopiero wtedy mama łaskawie powiedziała mi, że tak ma być, że ona też tak miała i że to minie. Rychło w czas! No dobra, pokiwałem się trochę, bo wtedy wszystko tak fajnie wirowało, a kiedy już myślałem, że to koniec, znowu weszliśmy do pani doktor. I tam się zaczęło. No bo ona mi świeciła w oczy… Spróbujcie sobie tak poświecić to zobaczycie, jak to jest. Mama dała mi smoczka i tym mnie przekupiła. To znaczy zazwyczaj nie lubię smoczka, ale jak się tak fest zdenerwuję to mi to nawet pomaga. Zastanawiam się jednak nad powiadomieniem rzecznika praw dziecka, bo jak tak można niemowlaka stresować i męczyć… Pani doktor oczywiście powiedziała, że wszystko w porządku. A jak ma być? Tyle to ja sam mogłem mamie powiedzieć, jakby mi powiedziała, po co idzie do tego lekarza.

Po tych wszystkich wrażeniach pojechaliśmy do domu i po kąpieli i jedzeniu trochę sobie pogadałem (znowu nikt mnie nie rozumiał) i poszedłem spać. Cała nocka przespana z przerwą na jedzenie. Mama znowu dumna :).

wtorek, 12 stycznia 2010

Intro.


Jestem pan Adam. Dla przyjaciół Adam, a właściwie z bliżej nieokreślonych powodów wszyscy mówią do mnie Adaś. Mieszkam z kimś, kto nazywa się mama i tata, a przynajmniej tak mi powiedziano. Chciałem zacząć pisać tego bloga już jakiś czas temu, ale mama jakaś taka mało współpracująca była. Niestety, potrzebuję jej, bo sam nie mogę się zorientować w tych wszystkich znaczkach na tym dziwnym urządzeniu. Ale nie martwcie się, kiedyś do tego dojdę, a wtedy drżyjcie narody. Coś o mnie na początek…

Jestem całkiem przystojny, nie chwaląc się zupełnie. Wiem to, bo wszyscy mi to mówią. Ostatnio nawet sam widziałem i fakt, całkiem się sobie spodobałem. Mam szare oczy, jakiś taki mały nos, całkiem zgrabne uszy i trochę włosów na czaszce. Jestem niezbyt wysoki, ale nadrabiam urokiem osobistym.

Dużo mi w sumie umyka, bo dużo śpię, ale jak już nie śpię to postanawiam dać mamie znać, że tu jestem. Mama na przykład nie zawsze mnie rozumie. Nie wiem dlaczego, bo przecież całkiem wyraźnie mówię, o co mi chodzi. Na przykład krzyczę, że jestem głodny, a ona mnie na ręce i coś tam mruczy. No dobra, lubię mruczanki i piosenki, ale nie wtedy, kiedy brzuch mam puściutki. Albo na przykład dzisiaj chciałem sobie pogadać, a mama mi smoczek do buzi i mam być cicho. Co to znaczy cicho? Wydarłem się na nią, no i musiała mnie posłuchać i wziąć na ręce. No i kolejna sprawa – o co chodzi z tymi rękami? Często mama grozi mi, że nie weźmie mnie na ręce, bo niby się przyzwyczaję i nie dam jej potem spokoju. No i co z tego? Od tego niby jestem niemowlakiem, żeby mnie nosić. Jak jej wrzasnąłem, to szybciutko zmieniła zdanie i wylądowałem w jej ramionach.

No tak, nie wiem czy już wspomniałem, że jestem niemowlakiem… To znacznie utrudnia pisanie bloga, ale nic nie jest niemożliwe. Dyktuję mamie tekst (jakoś wtedy całkiem nieźle mnie rozumie - dziwne), a ona coś tam klepie i wychodzi z tego post. Dzisiaj będzie o kilku osobach w moim nowym, świeżym życiu.

Najpierw mama, bo ona jakoś tak wpada mi w oko najczęściej. Problem w tym, że ona czasem trochę problematyczna jest. Nie zawsze chce mnie wząć na ręce, nie zawsze daje tyle jeść, ile trzeba, codziennie wkłada mnie do czegoś, co nazywa się woda, a nie jest to zbyt przyjemne, chociaż w sumie zacząłem się przyzwyczajać. Ponadto dużo do mnie mówi, nawet jak jej nie słucham. Mówienie mi się podoba, nawet czasem lubię, jak mi pośpiewa, chociaż trochę fałszuje, ale zdarza jej się, że się na mnie denerwuje, a to już mi się nie podoba.

Najczęściej się wścieka, kiedy nie może mnie zrozumieć. Wtedy ja krzyczę, a ona coś do mnie mówi. Naiwna, myśli, że mnie przekrzyczy, ale nie ma takiej opcji. Na szczęście w końcu orientuje się, o co mi chodzi i daje mi to, o co grzecznie proszę. Wtedy się uspokajam, ale żeby jej się w głowie nie poprzewracało to czasem powtarzam ten koncert.

Dzisiaj na przykład mam zdecydowanie gorszy dzień. Chciałem, żeby mama mnie trochę ponosiła, a ona jak na złość nie chciała. I tak nam się priorytety mijały. Trochę pokrzyczałem, to mnie ponosiła, potem wzięła na spacer, ale potem się uparła, że nie i koniec. No to narobiłem rabanu. Wymasowała mi w końcu brzuch, i dobrze, bo trochę bolał i w końcu odpadłem. Trochę głupio, bo dałem jej wygrać, ale czasem trzeba przegrać bitwę, żeby wygrać wojnę. Sama tak powiedziała, kiedy uczyła mnie jeść z piersi. Wtedy ja się poddałem, ale teraz się nie dam. Jak tylko się obudzę…

Jest jeszcze tata. W sumie tata tylko siedzi i ładnie wygląda. Nie powiem, pomaga mamie, ale przecież ani mnie nie nakarmi, ani nie przewinie tak fajnie jak mama. Wolę, kiedy ona to robi. Za to z tatą wolę gadać, bo on wie, o co chodzi, a mama nie zawsze. No ale w końcu tata to facet, jak ja.

Poznałem też babcię, ale niewiele mogę o niej powiedzieć, bo była tutaj krótko i tylko się mną zachwycała, co oczywiście zrozumiałe, ale nie poznałem jej za bardzo.

Poza tym widziałem kogoś, kto nazywa się lekarz. I to w sumie kilku ich było. Wszyscy mnie przewracają, pukają, słuchają, każą mi coś robić. Nie za fajni są, ale mama mówi, że trzeba do nich chodzić. Na przykład jutro idziemy na coś, co nazywa się szczepienie. Ciekawe co to takiego. Ktoś może mi wytłumaczyć…?